Miał dwa lata, gdy zmarła mu mama Alicja.
Wychowała go babcia Justyna.
Był dobry z matematyki i języków obcych.
Maturę zdał ze złotym medalem.
"Musisz być oficerem - będziesz Polsce potrzebny"
- mawiała często babcia.
Do Akademii w Petersburgu Romualda nie przyjęli.
Skończył szkołę saperów w Żelechowie.
"Słuchaj przystojniaczku,
ty powinieneś iść na księdza" -
podśmiewali się koledzy z bursy.
Romuald modlił się każdego wieczora przy swoim łóżku.
Codziennie czytał Pismo Święte.
nawet w czasie bitwy pod Sewastopolem
nocami modlił się w namiocie
i czytał Pismo Święte.
"Durak!" - mówili rosyjscy żołnierze.
Zakochał się w Ance Pikiel z Kapitulnej.
Anka była protestantką.
Patrząc na postępowanie narzeczonego,
złożyła wyznanie wiary u kapucynów na Miodowej.
"Romek - ja to robię dobrowolnie, pamiętaj!"
Przed ślubem oboje odprawili rekolekcje.
Zamieszkali z babcią w Żelechowie.
Rok 1859 był dla pana pułkownika rokiem żałoby.
Mieszkał wtedy w Petersburgu
jako wykładowca szkoły wojennej.
W tym roku umarła ukochana babcia,
dwoje najmłodszych dzieci i żona.
"Boże miłosierny, bądź im miłościwy, a mnie wspieraj!" -
zapisał w swej książeczce do nabożeństwa.
Chciał nawet wstąpić do klasztoru.
Ojciec kapucyn przypomniał mu testament babci:
"Będziesz Polsce potrzebny!"
Córka tak pisze o ojcu:
"Tatuś urządził na górze w pokoiku gościnnym kaplicę.
Był tam ołtarzyk, obraz Matki Bożej, świece.
Tatuś zabierał nas tam co wieczór na rodzinny pacierz.
W niedzielę, gdy nie mogliśmy jechać do kościoła,
Tatuś gromadził wszystkich domowników
i czytał modlitwy.
Tatuś zawsze rano modlił się z mamą.
W maju zabierał nas wszystkich na majowe.
Pamiętam, jak brał nas na kolana,
uczył katechizmu i historii świętej.
W styczniu 1963 warszawa się zbroiła.
Romuald nie włączył się do powstania,
nie wierzył w jego powodzenie.
W maju Mitraszewski upadł na kolana i prosił:
"Romku, ratuj Polskę!"
Romuald przystąpił do spowiedzi i Komunii Świętej,
pożegnał rodzinę
i wbrew nadziei
objął dowództwo oddziału pod Kobryniem.
"Żołnierze, bracia!" -
mówił do powstańców -
Nie na podboje idziemy, ale na odbiór
wydzieranego nam dobra Boskiego.
Dobrem Boskim jest wolność.
Wygraną będzie ocalenie duszy narodu.
Jeżeli przegramy
rzeką krwi naszej popłyną inni ku wolności..."
Codziennie modlił się na kolanach w kościele św. Aleksandra.
"Nie pamiętam, czy kiedy opuściłem
Mszę Świętą w niedzielę" -
mówił Traugutt (mieszkał wtedy przy Smolnej).
"Ojcze Święty - pisał Traugutt do Piusa IX. -
Chwyciliśmy za broń
dla odpędzenia nieprzyjaciół wiary katolickiej
nasze krainy niszczących,
nasze świętości depczących...
Otocz naszą sprawę opieką Twojego pasterskiego serca".
"Wzywam wszystkie narody do modlitwy za Polskę!" -
wołał wtedy Ojciec Święty.
Powstanie gasło.
"Uciekaj stąd, aresztują Cię!" - prosili przyjaciele.
"Jestem naczelnikiem odpowiadającym za Naród...
Nie o mnie tu chodzi!"
11 kwietnia o północy policja aresztowała Traugutta.
Do 18 maja maltretowano go na Pawiaku.
Nikogo nie zdradził.
Całą odpowiedzialność za Powstanie brał na siebie.
Zdradzili go: Goldmen, Morawski i Przybylski.
Na sali rozpraw Morawski upadł u stóp Traugutta
i prosił o przebaczenie.
"Niech ci Bóg przebaczy, ja już ci przebaczyłem".
Miał wyrzut:"...a jednak zastrzeliłem człowieka".
Na stokach cytadeli Rosjanie wystawili okazałe podium
z pięcioma szubienicami.
5 sierpnia od rana zbierali się warszawiacy.
Było ich ponad 30 tysięcy. Przywieziono skazańców.
"Który z was jest Traugutt?" - zapytał policmajster.
Wzniósł obiema rękami krzyż w górę i odpowiedział:
Ja jestem Traugutt!"
Płacz, krzyk, śpiew- modlitwa "Boże, coś Polskę"
a carska orkiestra grała walca "Na stokach mandżurii"
Złożył ręce, wzniósł oczy do nieba.
Modlił się, ucałował krzyż.
Miał 38 lat.
Nie ma grobu Traugutta.
W miejscu stracenia stoi krzyż.
Warszawiacy mówią - krzyż Traugutta.
Ja jestem Traugutt!
Zadanie sfinansowane przez Ministerstwo Obrony Narodowej w Warszawie.
|